Nie chciałaś słuchać, kiedy przed trzema laty każdy dookoła mówił byś nie popełniała największego błędu w życiu. Mówili, że jesteś zbyt młoda, że przed tobą jeszcze całe życie, a i czas na za mąż pójście przyjdzie. Nie przyjmowałaś do wiadomości żadnych argumentów. Ani, że jesteś zbyt młoda na ślub, ani że on nie jest facetem dla ciebie. Rodzice prosili byś jeszcze się wstrzymała, że pół roku związku to zbyt krótki czas, by poznać tak naprawdę, z kim chce się spędzić resztę swojego życia. Pół roku to czas zakochania, a nie w pełni zaufania i oparcia swojego przyszłego życia na jednym człowieku. Śmiałaś się głośno, myśląc, że pozjadałaś wszystkie rozumy. Twierdziłaś, że nikt oprócz ciebie nie wie, jak przeżyć twoje życie. Każdy argument innych, miałaś tysiące swoich. Wymarzyłaś sobie życie u boku mężczyzny z pozoru idealnego, pragnącego dla ciebie jak najlepiej. A przecież z marzeń od tak się nie rezygnuje, marzenia są po to by je spełniać, a nie chować do kieszeni i o nich zapominać. Jak powiedziałaś, tak zrobiłaś. Nic innym do tego, to tylko twoje szczęście, to tylko twój wybór i to ty miałaś ponosić jego ewentualne konsekwencje.
Trzy lata po hucznym weselu,
na który zaproszono trzystu gości, siedzisz na sądowej sali, w towarzystwie
tylko kilku. Twoi bliscy lustrują wzrokiem każdego, kto staje w twojej
obronie, bądź zeznaje na twoją niekorzyść. Trzymają mocno kciuki, co jakiś czas
prychając pod nosem, kiedy twój jeszcze mąż, podważa słowa świadków. Nie ma
sobie nic do zarzucenia, w jego mniemaniu to ty jesteś powodem, dla którego dzisiaj
marnuje swój cenny czas. Przykładny, idealny mężczyzna, który robił wszystko,
by wybranka jego serca miała dostatnie życie, czuła się kochana. Nie wie tylko,
iż opacznie rozumie słowo „kochana”. Bo nie czułaś się tak od przeszło dwóch
lat. Znasz tysiące określeń, którymi możesz opisać uczucia towarzyszące ci
przez dwadzieścia cztery miesiące. Słowa jednak nie znajdują drogi, by wyjść z
twoich ust. Zapytana o swoje stanowisko w sprawie, mówisz jedynie, iż twój mąż
jest przyczyną rozpadu małżeństwa. Dodajesz, że nigdy nie odczuwałaś troski z
jego strony, a tym bardziej nie byłaś szczęśliwa przez ostatnie długie dwa
lata. Odkrywając kolejne zdrady męża popadałaś w coraz większy obłęd. Depresja,
której fakt przedstawiasz na papierze, jest spowodowana zachowaniem mężczyzny
siedzącego naprzeciw ciebie i śmiejącego się ironicznie, kiedy zeznajesz. Sąd
dziękuje, a ty siadasz obok prawnika, którego opłaciłaś, by pomógł ci uciec od
apodyktycznego męża. Nie patrzysz na nikogo, spuszczasz jedynie wzrok, nie
potrafiąc spojrzeć w oczy rzekomemu mężczyźnie twojego życia. Rozczarowanie i
gorycz kotłuje się w twoim sercu, tak samo jak i miłość, którą wciąż żywisz do
lubego. Twoje serce wyrywa się, karze ci wybiec z sali i nie dopuścić do
rozwodu. Twoje serce wciąż chce być przy nim, nie bacząc na wszelkie racjonalne
powody, dla których znaleźliście się w sądzie. Nie chcesz rozwodu. Nie chcesz
żyć bez niego. Sąd jakby wiedział, że wciąż się wahasz, że potrzebujesz czasu
na zrozumienie dlaczego się rozwodzicie.
- Kolejna rozprawa rozwodowa
Thomasa i Mary Morgenstern odbędzie się za równy miesiąc o godzinie dwunastej w
południe. – słyszysz głos sędziego i oddychasz z ulgą. Nie patrząc na nikogo
wychodzisz z sali i nie reagując na nawoływania rodziców wybiegasz z sądu. Łapiąc
taksówkę podajesz adres domu, w którym spędziłaś ostatnie trzy lata swojego
życia. Chcesz zostać sama. Sama choć przez
chwilę.
Nie sądziłaś, że małżeństwo
zniszczy twoje życie. Byłaś pewna, że świat właśnie po wypowiedzeniu
sakramentalnego „tak”, zmieni się na zawsze, stanie się o niebo lepszy, chociaż
nigdy na niego nie narzekałaś. Życie usłane różami, wspaniali rodzice, bezpieczny
dom i prawdziwi przyjaciele – czegóż chcieć więcej? Thomas był
spełnieniem najskrytszych marzeń, które śniłaś przed pójściem spać. Książę na
białym koniu, który zjawił się, gdy tego najbardziej potrzebowałaś, gdy
samotność stała się już nie do zniesienia, a ciągłe budzenie się z ręką w
nocniku było męczące. Każdy kolejny facet okazywał się zwykłym skurwysynem, a
ty tą zbyt naiwną kobietą, która wierzyła w każde zapewnienia.
Przykro
patrzeć, że uwierzyłaś
i w zapewnienia Thomasa Morgensterna, którego obrazek miałaś wyidealizowany w głowie od lat. W końcu Mara Tätzner była jedną z najwierniejszych
fanek austriackich skoczków narciarskich, a każdy z nich był niczym
Adonis, którego powinnaś wychwalać
ponad wszystko. Takim też był Thomas, chociaż nie dawałaś tego po sobie
poznać.
Poznaliście się na ślubie najlepszych przyjaciół, szybko poczęliście
nadawać na
tych samych falach, a buzie nie potrafiły się zamknąć. Zgrani,
potrafiący
rozmawiać godzinami, uwielbiający te same zespoły folkowe i rockowe.
Wspólna
pasja, którą były góry, wspólni przyjaciele i chora
miłość.
Od początku było tak samo, chociaż oszukiwałaś się i ukrywałaś prawdę
sama
przed sobą. Miłość ci wszystko wybaczy, prawda? Wybaczałaś. Wybaczałaś
każde
ukradkowe spojrzenie na inne kobiety, wybaczałaś, że nie zwraca na
ciebie
uwagi, gdy rozmawiacie z kolegami z drużyny. Wybaczyłaś anonimowy list, w
którym znalazłaś zdjęcia z jednego z hoteli, Morgi w objęciach
innej. Kochałaś, wierzyłaś w jego miłość i tłumaczyłaś sobie, rodzicom i
przyjaciołom, że on się po prostu pogubił. Miłość ci wszystko wybaczy,
powtarzałaś jak mantrę, jakbyś sama chciała się przekonać, że tak
naprawdę
jest. Mówią, że jeżeli uparcie w coś wierzysz, uparcie chcesz by coś się
zdarzyło – w końcu to dostajesz. A ty, Mara, dostałaś męża w idealnie
skrojonym garniturze i siebie, w przepięknej białej sukni.
Idealizowałaś, gdy
powinnaś spojrzeć prawdzie w oczy. Wybaczałaś, gdy powinnaś odejść.
Nie możesz mu zarzucić, że
potworem był przez cały ten czas, od kiedy się poznaliście. Skoczek był bowiem
czuły i troskliwy, dbał o ciebie, gdy tylko spędzaliście razem czas. To nic, że
za plecami urządzał sobie nocne schadzki i nie był do końca tym, w kogo
wierzyłaś. To nic, że portale plotkarskie ciągle rozpisywały się o jego
kolejnych zdobyczach i robiły z ciebie ofiarę. Wciąż dumnie trwałaś u jego
boku. Przecież cię kochał, przecież to tobie założył na palec obrączkę z
wyrytymi imionami i datą ślubu. To ty, a nie żadna inna, dzieliła z nim
mieszkanie i w końcu to ty, a nie któraś z tych obcych kobiet, budziłaś się
każdego dnia obok niego.
Jedni patrzyli na ciebie z
podziwem. Nie dowierzali, że można tak ślepo kochać i wybaczać każde
przewinienie. Inni zaś z politowaniem poklepywali cię po plecach i doradzali
byś złożyła papiery rozwodowe. Ty znów oburzałaś się, jak przed kilkunastoma
miesiącami, gdy odradzali ci ślubu. Uparcie twierdziłaś, że to wciąż tylko
twoje życie i nikt nie ma prawa się do niego wtrącać. Tylko ty możesz
zadecydować czy zakończyć małżeństwo, czy trwać w nim dalej.
Czy musiał cię uderzyć, Maro, byś zrozumiała, że to nie mężczyzna dla ciebie? A może nie
zrozumiałaś, bo wciąż patrzysz na swojego, jeszcze, męża, jak wół w malowane
wrota. Jakby świat poza nim nie istniał.
Taksówka sunie ulicami miasta, pokonując je w zadziwiającym tempie. Piątkowe popołudnie, dla
większości mieszkańców, to dzień w którym wyjeżdżają by
zaszyć się gdzieś na wsi i wraz z bliskimi osobami cieszyć się wolnym od troski
dnia codziennego, weekendem. Masz niewyobrażalną chęć do nich dołączyć. Chcesz
odpocząć od zgiełku miasta, dobrych rad najbliższych i pogardliwego wzroku
mężczyzny, za którym rzuciłabyś się w przepaść. Podjeżdżając pod dom prosisz
taksówkarza by zaczekał dłuższą chwilę. Jak najszybciej potrafisz, pakujesz
swoje rzeczy do małej walizki i ostatni raz patrzysz na ramkę ze zdjęciem
ślubnym. Uśmiechnięci, piękni i zakochani. Niezbyt wiele się zmieniło od
tamtego dnia. Może tylko uśmiech zszedł z twojej twarzy. Może pojawiło
się trochę zmarszczek od trosk, chyba zaczęłaś używać więcej podkładu, by
zakryć podpuchnięte od płaczu oczy. Wciąż jedna kochałaś.
A musisz przestać.
Kilkadziesiąt minut później
stajesz w drzwiach małego domku z dala od miasta. Pukasz delikatnie i uchylasz
drzwi uśmiechając mimowolnie. Zapach świeżego pieczywa i konfitur unosi się w
powietrzu, z radia dobiegają dźwięki muzyki, a po środku kuchni, w kolorowym
fartuchu, stoi starsza kobieta. Śpiewa pod nosem, krząta się, co jakiś czas
przygryzając kromkę świeżo wypieczonego chleba. Chrząkasz cicho, by nie
wystraszyć jej. Odwraca się do ciebie, a ty nie wytrzymujesz i rzucasz się w
jej ramiona. Wszystkie emocje nagle wychodzą na wierzch, nie potrafisz opanować
płaczu, chociaż przez ostatnie kilka dni starałaś się nie okazywać słabości.
Wiesz, że tutaj możesz pozwolić sobie na wszystko. Babcia tuli cię w ramionach,
powtarza, że jakoś wszystko się ułoży. Rozwód nie jest końcem świata, musiałaś
tak postąpić i tego się trzymać, Thomas bowiem nie zasługiwał na ciebie.
Kryjesz się w jej chatce, z
dala od natrętnych ludzi, którzy potrafią jedynie dobrze radzić. Z dala od
wścibskich fotografów, przecież rozwód państwa Morgenstern nie schodzi z pierwszych
stron gazet. Z dala od rodziców, jeszcze nie byłego męża i przyjaciół.
Wyłączasz telefon wrzucając go na samo dno torebki, siadasz na werandzie okryta
grubym kocem i przymykasz oczy. Musisz odpocząć.
Przez kolejne godziny wdychasz świeże, alpejskie powietrze i powoli analizujesz sytuację, w której się znajdujesz. Babcia niepostrzeżenie zakrada się obok ciebie i siada na drewnianym schodku podając ci kubek ze świeżo parzoną kawą.
- Przez ostatnich kilka miesięcy wciąż wmawiałam sobie, że jutro to zrobię. Przestanę wierzyć w jego zapewnienia, że ten wstrętny świat chce nas złamać, że knują przeciwko naszej miłości i każdy z tych niuansów, które czytam w gazetach to wyssane z palca brednie. Chyba chciałam poczuć się silniejsza, bo jak coś planujesz to od razu czujesz, że to zacznie działać. Tylko każdego kolejnego dnia budzisz się i okazuje się, że już jest to twoje upragnione jutro, ale ty nic z tym nie robisz. Twój plan sam nie wchodzi w życie, a ty nie masz siły spakować jego walizek i wystawić je za drzwi waszego domu. Marzyłam by być, jak te wszystkie silne kobiety, które potrafią spojrzeć prawdzie w oczy, wziąć to życie za rogi i w końcu powiedzieć mu: żegnaj, Thomas. Tylko ciągle mnie coś blokowało, coś przerażało, coś nie pozwoliło działać. Kiedy już byłam gotowa usiąść na przeciw niego, zacząć rozmowę o separacji, o rozwodzie, bo przez te dwa lata nauczyłam się, że ja nie jestem w stanie go zmienić, dostawałam nagłego paraliżu. Z początku nie miałam pojęcia dlaczego. Co takiego dzieje się ze mną, że nie potrafię wyrazić własnego niezadowolenia zaistniałą sytuacją, powiedzieć, co leży mi na sercu i poprosić Thomasa o rozwód. Dzisiaj już wiem, babciu, to był wstyd i żal. Wstydziłam się, że wszyscy mieliście mojego męża za chodzący ideał, albo tak mi się wydawało. Mądry, inteligentny, mistrz świata, zdeterminowany w swoich celach, jak i szczery w uczuciach. Takim go widziałam przez długi czas naszego związku, takim kreowałam go znajomym i całej rodzinie. Thomas bez skazy, Thomas bez wad. Chyba mówiąc to wam, chciałam przekonać samą siebie, że tak naprawdę jest. No i żal. Żal, że tak nigdy nie było. Nigdy nie byłam najważniejszą, od samego początku. Sport, kolejne medale, puchary, dłuższe skoki. To, w gruncie rzeczy, mogłabym jeszcze przeżyć. Tylko do tego dochodziły te imprezy posezonowe, kolejne plotki, które ukazywały Morgensterna w złym świetle. Jakieś nieznane numery, które wydzwaniały po nocach. I brak szacunku. Nagle stałam się tą kurą domową, która powinna go nakarmić i wspierać w gorszych chwilach. Przybiegać na ratunek, gdy upadał. Podnosić, wspierać w powrotach na szczyt. Gdybym tego nie zrobiła, usłyszałabym, że - oczywiście - jestem najgorszą żoną, że obcy ludzie mają dla niego więcej współczucia niż najdroższa osoba na świecie...
- Morgenstern zawsze potrafił zrobić z siebie ofiarę...
- Tak, to jego specjalność, tylko przez tyle lat tego nie widziałam. I popatrz, przez ile lat kochałam osobę, która wyrządzała mi krzywdę każdego dnia... - upijasz łyk gorącego napoju i odstawiasz kubek na stopień. - Pamiętasz Święta Wielkanocne, na które przyjechał Uwe z dziewczynkami rok temu... Nie mogłam wtedy przyjść i opowiadać wam o cudownym Morgensternie, bo to chodzące cudo od dwóch dni się do mnie nie odzywało, nie wracał do domu, przepadł... Dzwoniłam wszędzie, szukałam wszędzie... Ani Kraft, ani Hayböck, tym bardziej Kofler... Dopiero Schlierenzauer powiedział mi, że mój mąż jest w... Monachium! Impreza urodzinowa Dietharta trochę się przeniosła z Innsbrucku do Bawarii, do innego kraju... Nie byłam w stanie pozbierać się i stawić czoła całej rodzinie, kłamać w żywe oczy. Wolałam sama siedzieć w, przystrojonym świątecznie, domu i czekać aż otworzą się drzwi, albo zadzwoni telefon. To, jak się czułam... to, co miałam w głowie. Dla niego to nie znaczyło nic, po prostu kolejny normalny dzień z życia zgodnego małżeństwa...
- Dlaczego nikogo nie posłuchałaś, gdy mówiliśmy ci, że Morgenstern nie jest facetem dla ciebie?
- Bo widzieliście więcej niż zakochana ja. Ta biedna, kochająca za bardzo kobieta, która woli stracić swoją własną godność niż ukochanego... Dalej go kocham, babciu, przeogromnie...
- Więc skąd w tobie decyzja o rozwodzie?
- Przed dwoma miesiącami Thomas brał udział w jakiejś imprezie z okazji inauguracji sezonu. Przyzwyczaiłam się do tego, że wychodzi i wraca kiedy chce, że nie liczy się dla niego w ogóle to, czy wypadałoby spędzić trochę czasu ze swoją żoną. W pewnym momencie już przestaje cię interesować nawet to gdzie jest, co robi, czy wróci do domu, czy nie. A jeżeli nie wróci to przy kim się obudzi. Już wtedy byłam bliska decyzji o rozwodzie, nie było to rozmyślanie o separacji, bo w końcu pojęłam, że Thomas się nigdy nie zmieni i nie powinnam mu dawać kolejnej szansy na to, by dalej mógł mnie ignorować, poniżać, zdradzać... Dwa dni wcześniej spotkałam się z adwokatem, zleciłam mu przygotowanie wszystkich papierów. Brakowało mi tylko trochę by powiedzieć mu, że ma się wynosić i iść do diabła. Tylko trochę. I tak jakby na zawołanie to trochę dostałam... Siedziałam w salonie, okryta kocem i oglądałam jakiś program w telewizji, a może był to jakiś film, nie wiem, nie pamiętam... Thomas wrócił mocno wstawiony, w wyśmienitym humorze, na co oczywiście zwróciłam uwagę. Była trzecia w nocy, on śmierdział whisky, papierosami, a z kieszeni kurtki wypadł mu numer telefonu podpisany Anna-Lina. I wtedy po raz pierwszy w życiu poczułam jego dłoń na moim policzku. Bynajmniej nie próbował mnie po nim pogładzić. On mnie po prostu uderzył, dodając: nie będziesz mnie kontrolować, Mara. Siła uderzenia nie była zbyt wielka, ale babciu, jak on mógł podnieść rękę na własną żonę, na kobietę? Odpowiedziałam, że owszem, nie będę go kontrolować, bo żądam rozwodu. I wtedy ziemia się rozstąpiła ukazując bramy piekielne. To, co Thomas miał wtedy w oczach, ta furia, ten ogień, nie wyobrażałam sobie tego w najgorszych snach. Wziął do ręki ramkę z naszym zdjęciem ślubnym i rzucił nią w telewizor rozbijając go przy tym. Później zaczął rzucać wszystkim, co tylko miał pod ręką, a gdy nie zostało już nic podszedł do mnie i wymierzył mi jeszcze jeden policzek... Krzyczał, że nigdzie się nie wybiorę, bo jestem jego żoną i to on będzie decydował o tym, czy kiedykolwiek się rozwiedziemy... A mnie sparaliżowało... - Nie chcesz wprowadzać babcię w szczegóły. Zatajasz przed nią, jak i przed całym światem, że Thomas Morgenstern, był tak zdeterminowany by pokazać ci gdzie twoje miejsce, że nie skończyło się na dwóch policzkach. Do tego doszła jeszcze pięść, która podbiła ci oko i ta druga, która rozcięła wargę. Krew z nosa była chyba tylko dodatkiem do całości, znakiem by Morgenstern się w końcu opamiętał i przestał walić pięściami na oślep. Kiedy ty próbowałaś zatamować lecącą ciecz on trzeźwiał w oka mgnieniu i już po chwili podawał ci ręcznik byś otarła twarz. - Przepraszał, oczywiście, że przepraszał, ale właśnie wtedy miarka się przebrała. Ja jedynie spakowałam swoje rzeczy i wybiegłam z domu wsiadając do auta, zatrzasnęłam drzwi i nic nie robiąc sobie z, walącego w maskę samochodu, Thomasa, odjechałam. Schowałam się w miejscu, w którym wiedziałam, że nie pomyśli żeby poszukać. U Gregora. A gdy ten zobaczył moją obitą twarz, zaniemówił...
- Powiedziałaś o tym w sądzie?
- Mam go publicznie zlinczować za bycie najgorszym mężem świata? Damskim bokserem?
- Chyba tylko to mu się należy? Jakkolwiek na to nie spojrzysz, jak bardzo go nie kochasz, to była przemoc. Przemoc psychiczna, a później fizyczna. Czy nie należy mu się kara za wszystko, co zrobił?
- Bynajmniej.
- Więc zrób to. Uporządkuj swoje życie przez miesiąc, a później po prostu odejdź od niego i zapomnij, że Morgenstern kiedykolwiek w twoim życiu istniał?
- Tylko jak mam zapomnieć, że on kiedykolwiek istniał, skoro... - z kieszeni płaszcza wyciągasz poskładaną kartkę i podajesz ją kobiecie.
- ...jesteś w trzecim miesiącu ciąży...
- I jesteś pewna, że to dobry pomysł? - Gregor Schlierenzauer, jedyna osoba z grona znajomych twojego, jeszcze, męża, która stała raczej murem za tobą, a nie byłym skoczkiem narciarskim, nie podzielał entuzjazmu, który towarzyszył ci w drodze do domu, którego jeszcze niedawno nazywałaś wspólnym. Na linii przez chwile zalega cisza, którą przerywa tylko cichy oddech Gregora po drugiej stronie telefonu. - Może nie powinnaś tam jechać sama?
- Gregor, to jest mój mąż. Fakt, uderzył raz, może uderzyć i drugi, ale nie sądzisz, że powinien wiedzieć, że będzie ojcem?
- A może powinnaś poinformować go o tym w trochę innych okolicznościach, niż dzień po rozprawie rozwodowej, w trakcie której wszyscy twoi bliscy wyjawili każdą przykrość, którą ci zgotował?
- Nic się nie stanie...
- Tego już nie byłbym taki pewien. To Morgenstern, osoba niezrównoważona psychicznie... Znam go z trochę innej strony, niż ty...
- I tak z nim porozmawiam, ale dziękuję za to, że mnie wspierasz.
Rozłączasz się i naciskasz guzik w pilocie, który steruje bramą, ta otwiera się natychmiast, więc wrzucasz pierwszy bieg i powoli wjeżdżasz na podjazd prowadzący prosto do drzwi wejściowych. Samochód Thomasa stoi zaparkowany przed garażem, więc jest wielka szansa na to, że zastaniesz go w domu. Jedyne pytanie to takie, w jakim stanie? Czy będzie tym mężczyzną, w którym się zakochałaś i będzie słuchał, biorąc odpowiedzialność za dziecko, które w sobie nosisz? Czy może trafisz znowu na potwora od którego uciekłaś?
- Thomas? - Gdy tylko zaparkowałaś samochód przed werandą, wyciągasz z torebki klucze i pchasz czerwone, drewniane drzwi, które sama wybierałaś przed trzema laty. Słyszysz jego pomruk dochodzący z salonu, więc kierujesz się tam. Zastajesz go siedzącego na kanapie z butelką piwa w dłoni i szerokim uśmiechu na twarzy. W drugiej ręce trzyma pilot i naciskając guziki przeskakuje między kolejnymi kanałami.
- Przyszłaś się kajać? - Zaczyna, gdy ty tylko siadasz na przeciw niego w wielkim białym fotelu.
- Skończ z tym sarkazmem, już jest po wszystkim, Thomas. Rozwiedziemy się za miesiąc i będziesz żył swoim życiem... Nie będę cię za nic przepraszać. - wyłączył telewizor, usiadł prosto odkładając na stół butelkę piwa i popatrzył na ciebie delikatnie mrużąc oczy.
- Ty naprawdę chcesz to zrobić?
- Aż tak cię to dziwi? Jak mam być z kimś, kto mnie nie szanuje, zdradza i bije?
- Ja cię nie szanuję? Zawsze robiłem wszystko dla nas, dla ciebie, by nigdy nie zabrakło ci niczego, co sobie wymarzyłaś. Kochałem cie całym sobą, tylko potrzebowałem trochę oddechu od naszego związku od czasu do czasu. Od tego domu, małżeństwa, zobowiązań... Zamknęłaś mnie w klatce...
- Przestań robić z siebie ofiarę, w to akurat nikt ci już nie uwierzy. Nawet ja, bo ileż można karmić się kłamstwami, ciągle cię usprawiedliwiać? Byłam tak głupia, że przez chwilę szukałam wymówek nawet na to, że podniosłeś na mnie rękę. Kto tak robi, co? Kto bije swoją własną żonę, Thomas?
- Najwyraźniej należało ci się...
Wstajesz i już chcesz wyjść. Postanawiasz, że Morgenstern nie dowie się o twojej ciąży przed rozwodem. Poinformujesz go o zaistniałym fakcie przez swojego prawnika po rozprawie finalizującej wasze rozstanie. Nie zasługuje na bycie obecnym w waszym nowym życiu, sama zbyt dużo wycierpiałaś z jego strony by pozwolić doświadczyć tego samego waszemu dziecku.
- Nie jesteś wart mojego czasu, Morgenstern... Nie jesteś wart niczego, nawet poświęcenia jednej sekundy na myślenie o tobie. Jesteś najgorszym wyborem, którego dokonałam w moim życiu. I cieszę się, bardzo się cieszę, że za miesiąc będę mogła nazwać się twoją już byłą żoną... - odwracasz się na pięcie i ruszasz w stronę drzwi, nienawidzisz tego człowieka równie mocno jak kochasz, tylko tym razem chcesz zawalczyć o siebie i wiesz, że nie możesz zostać w tym domu ani chwili dłużej. Musisz iść za głosem rozsądku i zakończyć tę toksyczną relację, która wnosi do twojego życia jedynie ból i cierpienie.
- Ja jestem nic nie wart? - Thomas obruszył się i wstał z kanapy idąc za tobą. - Ja? Popatrz w lustro, kobieto żebrząca o miłość! - czujesz mocne szarpnięcie za ramię, przez które niespodziewanie się odwracasz i stajesz twarzą w twarz z mężczyzną. - Czy to ja dawałem się nabierać przez tyle lat? Czy to ja byłem na każde skinienie palca? Jak mam odnosić się z szacunkiem do kogoś, kto tego szacunku nie ma dla siebie? - Morgenstern przejeżdża delikatnie dłonią po twoim policzku. - Byłaś łatwa od samego początku, taka zdeterminowana by znaleźć miłość, faceta, by założyć rodzinę. Zafiksowałaś się na tym pomyśle, a mi to cholernie odpowiadało. Potrzebowałem miejsca do którego mógłbym wracać, gdzie ktoś dbałby o mnie, gdzie miałbym wszystko podane pod nos... I oto jest, Mara, we własnej osobie. Przecież ja cię nawet nie kochałem... Było mi po prostu wygodnie... - całuje twoje usta, jednak nie doczekuje się odwzajemnienia. Patrzysz na niego zaszklonymi oczami, a twoje serce rozdziera nieprawdopodobny ból. Wzdycha i na chwilę opuszcza głowę. - Mara, dlaczego ty nie chcesz w ogóle współpracować? Miałaś to wszystko... - wskazuje dłonią na salon utrzymany w jasnych barwach, który rozpościera się za jego plecami. - Czego ci brakowało?
- Ciebie, Thomas, ciebie.
- Mnie też miałaś.
- Wtedy, gdy chciałeś siebie mi dać. Z resztą, to już i tak nic nie zmieni...
- Wycofaj pozew! - syczy do twojego ucha coraz mocniej zaciskając rękę na twoim ramieniu.
- Thomas, to boli...
- Wycofaj pozew i przestań się wygłupiać! Wracaj do domu, gdzie twoje miejsce...
- Po tym, co właśnie powiedziałeś? Ty mnie nigdy nie kochałeś, ja też przestałam kochać ciebie, więc odpuść... I puść mnie.
Mężczyzna jak na komendę zabiera swoją rękę z twojego ramienia i robi krok w tył. Wypuszczasz spokojnie powietrze, czując jak kręci ci się w głowie od nadmiaru emocji. Gdy tylko delikatnie przymykasz oczy, słyszysz świst powietrza obok twojego ucha i piekący ból na lewym policzku, za który łapiesz się tracąc równowagę, w ostatniej chwili zimne ręce Thomasa przytrzymują cię w pionie. Patrzysz prosto w jego zielone oczy, w których maluje się złość. Przewidujesz, że wymierzy kolejny cios, więc szybko się kulisz by go uniknąć. Na nic. Pięć odbija się od twojego nosa, a ty upadasz na ziemie głową uderzając o posadzkę. Jak przez mgłę widzisz pochylającego się nad tobą własnego męża z uniesioną dłonią, chce uderzyć ponownie. Tym razem nie trafia, bo ostatkami sił przewracasz się na lewy bok, robiąc unik. Na ustach czujesz metaliczny smak krwi, która zapewne wydobywa się z poranionego nosa, a może już złamanego? Thomas wpada w furię, według niego zasłużyłaś na karę, jesteś nieposłuszna, czujesz kilka kopnięć, które lądują na twoim brzuchu i plecach. Krzyczysz. Krzyczysz z bólu, który przeszywa całe twoje ciało, jak i z nadzieją, że ktoś usłyszy i odsunie od ciebie Morgensterna. Nadaremno. Najbliżsi sąsiedzi mieszkają kilkaset metrów od waszego domu, prywatność, która chciałaś uzyskać kupując dom na uboczu, teraz mści się na tobie. Tak samo jak robi to i twój mąż. Po chwili przestajesz już odczuwać ból, a oczy zachodzą ciemną powłoką. Już nie widzisz hallu, który prowadzi do czerwonych drzwi wyjściowych, drzwi do twojego wybawienia.
- Zostaw ją, kurwa! - Nagle słyszysz otwierające się drzwi i kilka par ciężkich kroków wdzierających się do domu. I jakby syrena policyjna, odgłosy w krótkofalówkach. I czujesz. Czujesz ciepłe ręce, które delikatnie podnoszą twoją głowę i kładą na czymś miękkim. - Mara... Mara, zostań ze mną... - Gregor.
Cisza przychodzi nagle, tak samo jak i ciemność.
*
Zaznaczam, powtarzam, z a z n a c z a m, żeby nie było, to powyższe to wytwór mojej spaczonej wyobraźni i nic, N I C, z tego miejsca nie miało. Totalna fikcja literacka i opinii zszargać Morgiemu zamiaru nie mam.
Długo zbierałam się do napisania tej historii w wersji rozszerzonej, jednak nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego kandydata na męża. Wpierw był to Pique, później Kłos (co za idioctwo, no nie?), Kurak (toś wymyśliła), jakiś przypadkowy Grzesiek, aż Morgenstern mi się objawił... I wpasował się do roli psychopaty jak ulał. Bo dla mnie już jego wyraz twarzy jest podejrzany... Lubię go, ale trochę psychopatycznie wygląda.
Jeżeli kogoś uraziło to, co znalazło się powyżej. PARDON. Czytaliście na własną odpowiedzialność. I tak odjęłam jedną scenę, która mogła być już grubą przesadą. Co się stało z Marą? Dopowiedzcie sobie sami... Kocham otwarte zakończenia!
Kto powinien być następny w kolejce? Kurak, Kociszcze czy Grześko?
Przez kolejne godziny wdychasz świeże, alpejskie powietrze i powoli analizujesz sytuację, w której się znajdujesz. Babcia niepostrzeżenie zakrada się obok ciebie i siada na drewnianym schodku podając ci kubek ze świeżo parzoną kawą.
- Przez ostatnich kilka miesięcy wciąż wmawiałam sobie, że jutro to zrobię. Przestanę wierzyć w jego zapewnienia, że ten wstrętny świat chce nas złamać, że knują przeciwko naszej miłości i każdy z tych niuansów, które czytam w gazetach to wyssane z palca brednie. Chyba chciałam poczuć się silniejsza, bo jak coś planujesz to od razu czujesz, że to zacznie działać. Tylko każdego kolejnego dnia budzisz się i okazuje się, że już jest to twoje upragnione jutro, ale ty nic z tym nie robisz. Twój plan sam nie wchodzi w życie, a ty nie masz siły spakować jego walizek i wystawić je za drzwi waszego domu. Marzyłam by być, jak te wszystkie silne kobiety, które potrafią spojrzeć prawdzie w oczy, wziąć to życie za rogi i w końcu powiedzieć mu: żegnaj, Thomas. Tylko ciągle mnie coś blokowało, coś przerażało, coś nie pozwoliło działać. Kiedy już byłam gotowa usiąść na przeciw niego, zacząć rozmowę o separacji, o rozwodzie, bo przez te dwa lata nauczyłam się, że ja nie jestem w stanie go zmienić, dostawałam nagłego paraliżu. Z początku nie miałam pojęcia dlaczego. Co takiego dzieje się ze mną, że nie potrafię wyrazić własnego niezadowolenia zaistniałą sytuacją, powiedzieć, co leży mi na sercu i poprosić Thomasa o rozwód. Dzisiaj już wiem, babciu, to był wstyd i żal. Wstydziłam się, że wszyscy mieliście mojego męża za chodzący ideał, albo tak mi się wydawało. Mądry, inteligentny, mistrz świata, zdeterminowany w swoich celach, jak i szczery w uczuciach. Takim go widziałam przez długi czas naszego związku, takim kreowałam go znajomym i całej rodzinie. Thomas bez skazy, Thomas bez wad. Chyba mówiąc to wam, chciałam przekonać samą siebie, że tak naprawdę jest. No i żal. Żal, że tak nigdy nie było. Nigdy nie byłam najważniejszą, od samego początku. Sport, kolejne medale, puchary, dłuższe skoki. To, w gruncie rzeczy, mogłabym jeszcze przeżyć. Tylko do tego dochodziły te imprezy posezonowe, kolejne plotki, które ukazywały Morgensterna w złym świetle. Jakieś nieznane numery, które wydzwaniały po nocach. I brak szacunku. Nagle stałam się tą kurą domową, która powinna go nakarmić i wspierać w gorszych chwilach. Przybiegać na ratunek, gdy upadał. Podnosić, wspierać w powrotach na szczyt. Gdybym tego nie zrobiła, usłyszałabym, że - oczywiście - jestem najgorszą żoną, że obcy ludzie mają dla niego więcej współczucia niż najdroższa osoba na świecie...
- Morgenstern zawsze potrafił zrobić z siebie ofiarę...
- Tak, to jego specjalność, tylko przez tyle lat tego nie widziałam. I popatrz, przez ile lat kochałam osobę, która wyrządzała mi krzywdę każdego dnia... - upijasz łyk gorącego napoju i odstawiasz kubek na stopień. - Pamiętasz Święta Wielkanocne, na które przyjechał Uwe z dziewczynkami rok temu... Nie mogłam wtedy przyjść i opowiadać wam o cudownym Morgensternie, bo to chodzące cudo od dwóch dni się do mnie nie odzywało, nie wracał do domu, przepadł... Dzwoniłam wszędzie, szukałam wszędzie... Ani Kraft, ani Hayböck, tym bardziej Kofler... Dopiero Schlierenzauer powiedział mi, że mój mąż jest w... Monachium! Impreza urodzinowa Dietharta trochę się przeniosła z Innsbrucku do Bawarii, do innego kraju... Nie byłam w stanie pozbierać się i stawić czoła całej rodzinie, kłamać w żywe oczy. Wolałam sama siedzieć w, przystrojonym świątecznie, domu i czekać aż otworzą się drzwi, albo zadzwoni telefon. To, jak się czułam... to, co miałam w głowie. Dla niego to nie znaczyło nic, po prostu kolejny normalny dzień z życia zgodnego małżeństwa...
- Dlaczego nikogo nie posłuchałaś, gdy mówiliśmy ci, że Morgenstern nie jest facetem dla ciebie?
- Bo widzieliście więcej niż zakochana ja. Ta biedna, kochająca za bardzo kobieta, która woli stracić swoją własną godność niż ukochanego... Dalej go kocham, babciu, przeogromnie...
- Więc skąd w tobie decyzja o rozwodzie?
- Przed dwoma miesiącami Thomas brał udział w jakiejś imprezie z okazji inauguracji sezonu. Przyzwyczaiłam się do tego, że wychodzi i wraca kiedy chce, że nie liczy się dla niego w ogóle to, czy wypadałoby spędzić trochę czasu ze swoją żoną. W pewnym momencie już przestaje cię interesować nawet to gdzie jest, co robi, czy wróci do domu, czy nie. A jeżeli nie wróci to przy kim się obudzi. Już wtedy byłam bliska decyzji o rozwodzie, nie było to rozmyślanie o separacji, bo w końcu pojęłam, że Thomas się nigdy nie zmieni i nie powinnam mu dawać kolejnej szansy na to, by dalej mógł mnie ignorować, poniżać, zdradzać... Dwa dni wcześniej spotkałam się z adwokatem, zleciłam mu przygotowanie wszystkich papierów. Brakowało mi tylko trochę by powiedzieć mu, że ma się wynosić i iść do diabła. Tylko trochę. I tak jakby na zawołanie to trochę dostałam... Siedziałam w salonie, okryta kocem i oglądałam jakiś program w telewizji, a może był to jakiś film, nie wiem, nie pamiętam... Thomas wrócił mocno wstawiony, w wyśmienitym humorze, na co oczywiście zwróciłam uwagę. Była trzecia w nocy, on śmierdział whisky, papierosami, a z kieszeni kurtki wypadł mu numer telefonu podpisany Anna-Lina. I wtedy po raz pierwszy w życiu poczułam jego dłoń na moim policzku. Bynajmniej nie próbował mnie po nim pogładzić. On mnie po prostu uderzył, dodając: nie będziesz mnie kontrolować, Mara. Siła uderzenia nie była zbyt wielka, ale babciu, jak on mógł podnieść rękę na własną żonę, na kobietę? Odpowiedziałam, że owszem, nie będę go kontrolować, bo żądam rozwodu. I wtedy ziemia się rozstąpiła ukazując bramy piekielne. To, co Thomas miał wtedy w oczach, ta furia, ten ogień, nie wyobrażałam sobie tego w najgorszych snach. Wziął do ręki ramkę z naszym zdjęciem ślubnym i rzucił nią w telewizor rozbijając go przy tym. Później zaczął rzucać wszystkim, co tylko miał pod ręką, a gdy nie zostało już nic podszedł do mnie i wymierzył mi jeszcze jeden policzek... Krzyczał, że nigdzie się nie wybiorę, bo jestem jego żoną i to on będzie decydował o tym, czy kiedykolwiek się rozwiedziemy... A mnie sparaliżowało... - Nie chcesz wprowadzać babcię w szczegóły. Zatajasz przed nią, jak i przed całym światem, że Thomas Morgenstern, był tak zdeterminowany by pokazać ci gdzie twoje miejsce, że nie skończyło się na dwóch policzkach. Do tego doszła jeszcze pięść, która podbiła ci oko i ta druga, która rozcięła wargę. Krew z nosa była chyba tylko dodatkiem do całości, znakiem by Morgenstern się w końcu opamiętał i przestał walić pięściami na oślep. Kiedy ty próbowałaś zatamować lecącą ciecz on trzeźwiał w oka mgnieniu i już po chwili podawał ci ręcznik byś otarła twarz. - Przepraszał, oczywiście, że przepraszał, ale właśnie wtedy miarka się przebrała. Ja jedynie spakowałam swoje rzeczy i wybiegłam z domu wsiadając do auta, zatrzasnęłam drzwi i nic nie robiąc sobie z, walącego w maskę samochodu, Thomasa, odjechałam. Schowałam się w miejscu, w którym wiedziałam, że nie pomyśli żeby poszukać. U Gregora. A gdy ten zobaczył moją obitą twarz, zaniemówił...
- Powiedziałaś o tym w sądzie?
- Mam go publicznie zlinczować za bycie najgorszym mężem świata? Damskim bokserem?
- Chyba tylko to mu się należy? Jakkolwiek na to nie spojrzysz, jak bardzo go nie kochasz, to była przemoc. Przemoc psychiczna, a później fizyczna. Czy nie należy mu się kara za wszystko, co zrobił?
- Bynajmniej.
- Więc zrób to. Uporządkuj swoje życie przez miesiąc, a później po prostu odejdź od niego i zapomnij, że Morgenstern kiedykolwiek w twoim życiu istniał?
- Tylko jak mam zapomnieć, że on kiedykolwiek istniał, skoro... - z kieszeni płaszcza wyciągasz poskładaną kartkę i podajesz ją kobiecie.
- ...jesteś w trzecim miesiącu ciąży...
- I jesteś pewna, że to dobry pomysł? - Gregor Schlierenzauer, jedyna osoba z grona znajomych twojego, jeszcze, męża, która stała raczej murem za tobą, a nie byłym skoczkiem narciarskim, nie podzielał entuzjazmu, który towarzyszył ci w drodze do domu, którego jeszcze niedawno nazywałaś wspólnym. Na linii przez chwile zalega cisza, którą przerywa tylko cichy oddech Gregora po drugiej stronie telefonu. - Może nie powinnaś tam jechać sama?
- Gregor, to jest mój mąż. Fakt, uderzył raz, może uderzyć i drugi, ale nie sądzisz, że powinien wiedzieć, że będzie ojcem?
- A może powinnaś poinformować go o tym w trochę innych okolicznościach, niż dzień po rozprawie rozwodowej, w trakcie której wszyscy twoi bliscy wyjawili każdą przykrość, którą ci zgotował?
- Nic się nie stanie...
- Tego już nie byłbym taki pewien. To Morgenstern, osoba niezrównoważona psychicznie... Znam go z trochę innej strony, niż ty...
- I tak z nim porozmawiam, ale dziękuję za to, że mnie wspierasz.
Rozłączasz się i naciskasz guzik w pilocie, który steruje bramą, ta otwiera się natychmiast, więc wrzucasz pierwszy bieg i powoli wjeżdżasz na podjazd prowadzący prosto do drzwi wejściowych. Samochód Thomasa stoi zaparkowany przed garażem, więc jest wielka szansa na to, że zastaniesz go w domu. Jedyne pytanie to takie, w jakim stanie? Czy będzie tym mężczyzną, w którym się zakochałaś i będzie słuchał, biorąc odpowiedzialność za dziecko, które w sobie nosisz? Czy może trafisz znowu na potwora od którego uciekłaś?
- Thomas? - Gdy tylko zaparkowałaś samochód przed werandą, wyciągasz z torebki klucze i pchasz czerwone, drewniane drzwi, które sama wybierałaś przed trzema laty. Słyszysz jego pomruk dochodzący z salonu, więc kierujesz się tam. Zastajesz go siedzącego na kanapie z butelką piwa w dłoni i szerokim uśmiechu na twarzy. W drugiej ręce trzyma pilot i naciskając guziki przeskakuje między kolejnymi kanałami.
- Przyszłaś się kajać? - Zaczyna, gdy ty tylko siadasz na przeciw niego w wielkim białym fotelu.
- Skończ z tym sarkazmem, już jest po wszystkim, Thomas. Rozwiedziemy się za miesiąc i będziesz żył swoim życiem... Nie będę cię za nic przepraszać. - wyłączył telewizor, usiadł prosto odkładając na stół butelkę piwa i popatrzył na ciebie delikatnie mrużąc oczy.
- Ty naprawdę chcesz to zrobić?
- Aż tak cię to dziwi? Jak mam być z kimś, kto mnie nie szanuje, zdradza i bije?
- Ja cię nie szanuję? Zawsze robiłem wszystko dla nas, dla ciebie, by nigdy nie zabrakło ci niczego, co sobie wymarzyłaś. Kochałem cie całym sobą, tylko potrzebowałem trochę oddechu od naszego związku od czasu do czasu. Od tego domu, małżeństwa, zobowiązań... Zamknęłaś mnie w klatce...
- Przestań robić z siebie ofiarę, w to akurat nikt ci już nie uwierzy. Nawet ja, bo ileż można karmić się kłamstwami, ciągle cię usprawiedliwiać? Byłam tak głupia, że przez chwilę szukałam wymówek nawet na to, że podniosłeś na mnie rękę. Kto tak robi, co? Kto bije swoją własną żonę, Thomas?
- Najwyraźniej należało ci się...
Wstajesz i już chcesz wyjść. Postanawiasz, że Morgenstern nie dowie się o twojej ciąży przed rozwodem. Poinformujesz go o zaistniałym fakcie przez swojego prawnika po rozprawie finalizującej wasze rozstanie. Nie zasługuje na bycie obecnym w waszym nowym życiu, sama zbyt dużo wycierpiałaś z jego strony by pozwolić doświadczyć tego samego waszemu dziecku.
- Nie jesteś wart mojego czasu, Morgenstern... Nie jesteś wart niczego, nawet poświęcenia jednej sekundy na myślenie o tobie. Jesteś najgorszym wyborem, którego dokonałam w moim życiu. I cieszę się, bardzo się cieszę, że za miesiąc będę mogła nazwać się twoją już byłą żoną... - odwracasz się na pięcie i ruszasz w stronę drzwi, nienawidzisz tego człowieka równie mocno jak kochasz, tylko tym razem chcesz zawalczyć o siebie i wiesz, że nie możesz zostać w tym domu ani chwili dłużej. Musisz iść za głosem rozsądku i zakończyć tę toksyczną relację, która wnosi do twojego życia jedynie ból i cierpienie.
- Ja jestem nic nie wart? - Thomas obruszył się i wstał z kanapy idąc za tobą. - Ja? Popatrz w lustro, kobieto żebrząca o miłość! - czujesz mocne szarpnięcie za ramię, przez które niespodziewanie się odwracasz i stajesz twarzą w twarz z mężczyzną. - Czy to ja dawałem się nabierać przez tyle lat? Czy to ja byłem na każde skinienie palca? Jak mam odnosić się z szacunkiem do kogoś, kto tego szacunku nie ma dla siebie? - Morgenstern przejeżdża delikatnie dłonią po twoim policzku. - Byłaś łatwa od samego początku, taka zdeterminowana by znaleźć miłość, faceta, by założyć rodzinę. Zafiksowałaś się na tym pomyśle, a mi to cholernie odpowiadało. Potrzebowałem miejsca do którego mógłbym wracać, gdzie ktoś dbałby o mnie, gdzie miałbym wszystko podane pod nos... I oto jest, Mara, we własnej osobie. Przecież ja cię nawet nie kochałem... Było mi po prostu wygodnie... - całuje twoje usta, jednak nie doczekuje się odwzajemnienia. Patrzysz na niego zaszklonymi oczami, a twoje serce rozdziera nieprawdopodobny ból. Wzdycha i na chwilę opuszcza głowę. - Mara, dlaczego ty nie chcesz w ogóle współpracować? Miałaś to wszystko... - wskazuje dłonią na salon utrzymany w jasnych barwach, który rozpościera się za jego plecami. - Czego ci brakowało?
- Ciebie, Thomas, ciebie.
- Mnie też miałaś.
- Wtedy, gdy chciałeś siebie mi dać. Z resztą, to już i tak nic nie zmieni...
- Wycofaj pozew! - syczy do twojego ucha coraz mocniej zaciskając rękę na twoim ramieniu.
- Thomas, to boli...
- Wycofaj pozew i przestań się wygłupiać! Wracaj do domu, gdzie twoje miejsce...
- Po tym, co właśnie powiedziałeś? Ty mnie nigdy nie kochałeś, ja też przestałam kochać ciebie, więc odpuść... I puść mnie.
Mężczyzna jak na komendę zabiera swoją rękę z twojego ramienia i robi krok w tył. Wypuszczasz spokojnie powietrze, czując jak kręci ci się w głowie od nadmiaru emocji. Gdy tylko delikatnie przymykasz oczy, słyszysz świst powietrza obok twojego ucha i piekący ból na lewym policzku, za który łapiesz się tracąc równowagę, w ostatniej chwili zimne ręce Thomasa przytrzymują cię w pionie. Patrzysz prosto w jego zielone oczy, w których maluje się złość. Przewidujesz, że wymierzy kolejny cios, więc szybko się kulisz by go uniknąć. Na nic. Pięć odbija się od twojego nosa, a ty upadasz na ziemie głową uderzając o posadzkę. Jak przez mgłę widzisz pochylającego się nad tobą własnego męża z uniesioną dłonią, chce uderzyć ponownie. Tym razem nie trafia, bo ostatkami sił przewracasz się na lewy bok, robiąc unik. Na ustach czujesz metaliczny smak krwi, która zapewne wydobywa się z poranionego nosa, a może już złamanego? Thomas wpada w furię, według niego zasłużyłaś na karę, jesteś nieposłuszna, czujesz kilka kopnięć, które lądują na twoim brzuchu i plecach. Krzyczysz. Krzyczysz z bólu, który przeszywa całe twoje ciało, jak i z nadzieją, że ktoś usłyszy i odsunie od ciebie Morgensterna. Nadaremno. Najbliżsi sąsiedzi mieszkają kilkaset metrów od waszego domu, prywatność, która chciałaś uzyskać kupując dom na uboczu, teraz mści się na tobie. Tak samo jak robi to i twój mąż. Po chwili przestajesz już odczuwać ból, a oczy zachodzą ciemną powłoką. Już nie widzisz hallu, który prowadzi do czerwonych drzwi wyjściowych, drzwi do twojego wybawienia.
- Zostaw ją, kurwa! - Nagle słyszysz otwierające się drzwi i kilka par ciężkich kroków wdzierających się do domu. I jakby syrena policyjna, odgłosy w krótkofalówkach. I czujesz. Czujesz ciepłe ręce, które delikatnie podnoszą twoją głowę i kładą na czymś miękkim. - Mara... Mara, zostań ze mną... - Gregor.
Cisza przychodzi nagle, tak samo jak i ciemność.
Tell me you've been tortured,
tell me you've been beaten,
tell me you've been beaten,
for what I've done to you?
*
Zaznaczam, powtarzam, z a z n a c z a m, żeby nie było, to powyższe to wytwór mojej spaczonej wyobraźni i nic, N I C, z tego miejsca nie miało. Totalna fikcja literacka i opinii zszargać Morgiemu zamiaru nie mam.
Długo zbierałam się do napisania tej historii w wersji rozszerzonej, jednak nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego kandydata na męża. Wpierw był to Pique, później Kłos (co za idioctwo, no nie?), Kurak (toś wymyśliła), jakiś przypadkowy Grzesiek, aż Morgenstern mi się objawił... I wpasował się do roli psychopaty jak ulał. Bo dla mnie już jego wyraz twarzy jest podejrzany... Lubię go, ale trochę psychopatycznie wygląda.
Jeżeli kogoś uraziło to, co znalazło się powyżej. PARDON. Czytaliście na własną odpowiedzialność. I tak odjęłam jedną scenę, która mogła być już grubą przesadą. Co się stało z Marą? Dopowiedzcie sobie sami... Kocham otwarte zakończenia!
Kto powinien być następny w kolejce? Kurak, Kociszcze czy Grześko?